Taiji: nie to, co myślisz
Poniżej podsumuje w kilku słowach swoje odczucia po pierwszym treningu Taiji Practical Method. Po pierwsze podkreślić należy, że ta surowa, odarta z mitycznych opowiadań wersja Taiji zaskoczy każdego, kto dotychczas postrzegał tę sztukę jako zestaw relaksacyjnych, miękkich, estetycznych ruchów wykonywanych przez ludzi w powabnych, śliskich piżamach. ;) Podczas treningu zetknąłem się z realną siłą. Nie tak dosłowną, jak uczy nas kultura zachodnia, wręcz przeciwnie; była to siła, powiedziałbym „nie wiadomo skąd”. Co natomiast wiadomo na pewno, to to, że rzucała mną we wszystkie możliwe strony, chociaż mam 193cm i dziewięćdziesiąt-kilka kilo, czyli sporo więcej, niż rzucający mną Damian.
Żeby było jasne – w odróżnieniu od wielu osób stykających się z Taiji PM po raz pierwszy nie byłem jakoś dogłębnie zszokowany tymi niecodziennymi umiejętnościami prowadzącego, ponieważ od dawna mam świadomość tego, iż takie umiejętności rzeczywiście można nabyć. Są metody, które na to pozwalają i ludzie, którzy do tego dochodzą. Jednak jednych i drugich jest mało, dużo jest natomiast gry pozorów wśród różnego rodzaju nauczycieli sztuk walki. No cóż, złoto dla wytrwałych, jak to mówią. Tym niemniej, choć nie byłem zszokowany, to jednak byłem pod dużym wrażeniem tego, co odczułem i tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że chcę tę sztukę zgłębiać, jeżeli może mnie doprowadzić w takie miejsca. Ruchy wydają się robotyczne, mało estetyczne i na pierwszy rzut oka, dla osoby zaznajomionej jedynie z głównym nurtem sztuk walki, wydają się nie mieć sensu. Jest to jednak kwestia zmiany paradygmatu – nie ma co o tym pisać, trzeba to przeżyć.
Na koniec muszę jeszcze wspomnieć o samym instruktorze. Damian jest absolutnym pasjonatem Taiji, posiada sporą wiedzę, którą ciągle zgłębia. Wisienką na torcie jest fakt, że jest osobą empatyczną. Podczas treningu dało się odczuć, że Damian myśli nad tym, co może dla mnie zrobić żebym lepiej przyswoił dany ruch/zasadę, a nie tylko jak mną rzucić, żeby pokazać swoją dominację. Tak niestety robi wielu trenerów/nauczycieli, którzy nigdy nie wyszli ponad własną „świetność”, dla mnie to jednak cecha zupełnie wsteczna i zniechęcająca. Z Damianem może i trochę się poturlałem po tartanie, ale wróciłem do domu bogatszy o wiedzę i zachęcony do trenowania i zgłębiania tej sztuki.